05.09.2008r

Człowiek niechciany, człowiek nieznany, niewygodny dla wszystkich. Człowiek, który ma swoje dziwne, jedyne w swoim rodzaju zdanie i teorię na każdy możliwy, poruszony temat. Jakże głęboka jest nicość, a świat upadły w swej sprośności... . Jak diament kołacze serce człowieka niechcianego... Nieznanego, niewygodnego dla nikogo, bo przez nikogo nie wysłuchany, bo przez nikogo nie zrozumiany jest ten człowiek. Trwa przy swoich jedynych w swoim rodzaju teoriach i drąży je i chce uzyskać coś, na co nikt z tych, którzy słuchać go nie chcieli, nie wpadłby i nie nazwał przenigdy. Rzeczy nienazwane, rzeczy niezrozumiane, rzeczy nierozumne dla świata dzisiejszego, dla świata prawdziwego. Bo czym jest rozumność dla świata, albo czymże jest nierozumność dla prawdy? Czy tym samym? Oj, nie wydaje mi się.. Bo gdy o rozumności świata dzisiejszego mówimy, w samozachwyt popadamy. I nie liczy się już wtedy dziecko, mąż, czy żona, liczy się ta święta prawda, którą my to właśnie przed chwilą odkryliśmy.. I chcemy mówić, nie bacząc na zjawiska doczesne i na możliwości obopólne, chcemy mówić, zaślepieni, swoją odkrytą przed chwilą prawdą, prawdą najprawdziwszą, a najprawdziwszą dlatego, że to właśnie nasza prawda jest.. A czymże jest z kolei nierozumność dla prawdy? Czy przyznaniem się do winy własnej? Czy przyznaniem się do głupoty swojej? Czy jest ona czymś poza przyznaniem się do własnej słabości? Do własnego chwilowego upadku, który przecież nas umacnia. Wstydzą się dzisiaj ludzie upadków swoich, zapominając, czy nie wiedząc o tym, że one przecież ich umacniają. Zapominają nagle o tym, że upadki do życia są nam potrzebne, bo co by to było, gdyby małe dziecko się nie oparzyło? Albo gdyby się nie przewróciło raz, czy drugi na twardą ziemię? Czy poznałoby ono bez tej krzywdy chwilowej, jakże wielkiej, czym jest para, albo wrzątek? Bo czy to dziecko małe, bez tego upadku na ziemię raz, czy drugi, poznałoby, że ziemia jest twarda i że upadać po raz kolejny nie warto? Kryją się zatem wszyscy przed nowymi upadkami, chowają się wręcz; pokolenie dzieci cudownych, co to pozostają w mentalności swojej najwyżej dwunastoletniej... Bo nie warto się przewracać, nie ma przecież siły na wstawanie ciągłe. Nie warto złych wspomnień rozpamiętywać, trzeba je przecież wyrzucić z siebie, jak najszybciej, nie pozostawiając w sobie nawet krzty pamięci po smutkach, żalach, czy złościach. Wyrzucają ludzie swoje złe emocje, twierdząc przy tym, że nie potrzebne są do niczego. A ja zadam pytanie, tej dzisiejszej złotej ludzkości: na czym wy chcecie się uczyć W jaki sposób chcecie emocje jakiekolwiek kojarzyć? Czy radość nie jest gorętsza po przebytym smutku? Czy spokój nie jest wielkim ukojeniem po chwilowej złości? Czy szczypta kochania, miłości od drugiego nie wynagradza tak nagle żalu całego? Czym byłaby miłość bez żalu? Czym byłby spokój bez złości chwilowej? Czym byłaby radość, gdybyś nie znał smutku..? Być może te emocje niechciane i wyrzucane, tak jak i ten człowiek nieznany, niechciany, niewygodny dla wszystkich, są potrzebne...?